niedziela, 28 września 2014

Wyjątkowy numer FANBOOKa - nr 4(5).

Cóż to ten Fanbook? Pewnie niewielu z Was zadaje sobie to pytanie, bo przecież od wydania pierwszego numeru minęło już dużo czasu. Gdyby jednak ktoś jakimś cudem się uchował, i nie wiedział 'o czym ona gada': Fanbook to dwumiesięcznik dla ludzi czytających, kochających czytać lub lubiących czytać książki.

Numer Fanbooka, który jest tematem niniejszej notki, jest... myślę, że można już użyć określenia 'nieco przestarzały'. Dlaczego? Why? Bo to numer na sierpień-wrzesień, a wrzesień już się kończy. Ten post miał się pojawić tak z 3 tygodnie temu, ale brak czasu... Właśnie! Mam o czy pisać, ale nie mam kiedy. Do napisania 5 zaległych recenzji, dwie nominacje... Ale o czym to ja...? Aha! Muszę napisać o tym numerze. Dlaczego, dowiecie się potem. ;)

Zaczynają od rzeczy najprzyjemniejszych - Fanbook ogłosił konkurs, na najlepszą recenzję powieści dla kobiet. Nie martwcie się, jeśli jeszcze nie zdążyliście napisać - czas do końca września.

Plebiscyt na ULUBIONĄ i najbardziej NIELUBIANĄ powieść literacką, został już raczej zamknięty, bo pierwsze 100 osób raczej wysłało swoje zgłoszenia. Jednak - mam nadzieję - będzie kolejny. Pierwszy (którego rozwiązanie znajduje się na stronach 30-35) miał na celu wyłonienie NAJLEPSZYCH i NAJGORSZYCH lektur szkolnych. Wzięłam w nim udział i jak się okazało, redakcja wykorzystała oba moje głosy. (I nie, nie dlatego ten numer jest wyjątkowy.) Kto zgadnie na jakie książki głosowałam? :D

Zdecydowanie moim faworytem jest artykuł 'JĘZYK Obcy POLSKI" i znajdujące się pod nim 7 powodów, dla których warto czytać lektury szkolne. Przykładowo powód 4: "(...) poszerza się zasób słownictwa i zamiast 'spadaj' można powiedzieć 'napawasz mnie abominacją' - wrażenie jest bezcenne." Tsaa... Rzeczywiście bezcenne. Próbowałam. Mina koleżanki - genialna. Do teraz żałuję, że nie uwieczniłam jej na zdjęciu...

Oprócz tego w numerze sierpniowo-wrześniowym znajdziemy wywiady. Różne - dla każdego znajdzie się coś dobrego. Między innymi Jan Nowicki, Elżbieta Cherezińska, Sarah Lotz(!) oraz Maja Lidia Kossakowska odpowiedzieli na pytania i odsłonili przed nami cząstkę swego świata.

W rubryce 'Młodzi recenzują' znalazła się moja recenzja "Wybranych" - w skróconej wersji. Teraz
nie mogę pojąć, jak ja mogłam tam wysłać coś takiego... No, nieważne. Dla zainteresowanych recenzja TUTAJ. (Nie, nie dlatego jest to wyjątkowy numer Fanbooka.)

Powiecie: "to dlaczego jest?". Okej, nie będę trzymać was w niepewności. Dlatego, że moja recenzja "Kamieni na szaniec" wygrała konkurs na najlepszą recenzję książki z historią Polski w tle. Nie możecie sobie nawet w połowie wyobrazić tego, jak się cieszę! Przecież tyle bardziej doświadczonych w pisaniu osób próbowało, a tu udało się mnie, nowicjuszce! Musiałam się wam pochwalić. :) I oczywiście gratuluję pozostałym nagrodzonym - recenzje podpisane są nazwiskiem, nie psudonimem, więc nie wiem komu z blogerów się udało. Bądźcie tak mili i dajcie znać w komentarzu. Chciałabym wam 'osobiście' pogratulować.

czwartek, 25 września 2014

"Gwiazd Naszych Wina". Wyciskacz łez? Wątpię.

Autor: John Green
Tytuł polski: "Gwiazd Naszych Wina"
Tytuł oryginalny: "The fault in our stars"
Wydawca: Wydawnictwo Bukowy Las
Data polskiego wydania: 2013
Liczba stron: 312
Gatunek: literatura młodzieżowa, dramat, romans
Moja ocena: 4/10

Jeśli wszedłeś tutaj, by przeczytać kolejne zachwyty nad książką Johna Greena, lojalnie uprzedzam - nie zajdziesz tutaj nic takiego. Czym  prędzej opuść to miejsce i wróć innym razem. Jeśli jednak masz ochotę na coś innego niż przesłodzone zachwyty nad Hazel i Gusem, ich chorobą i - och! - wielką miłością, zapraszam. Zapewniam, drogi Czytelniku, że takiej opinii się nie spodziewałeś!

Hazel jest śmiertelnie chora i tylko dzięki eksperymentalnej terapii jeszcze żyje. Nie ma jednak łatwego życia - otoczona troską nadopiekuńczej matki, zmuszona taszczyć za sobą butlę z tlenem, poddaje się ciężkim kuracjom. Nie ma najmniejszej ochoty na uczestniczenie w sesjach i terapiach grupowych, jednak pewnego popołudnia udaje się na spotkanie grupy wsparcia. Tam poznaje Augustusa Watersa - przystojnego chłopaka, który - o dziwo - jest nią zainteresowany! W tym momencie jej życie się zmienia: wraz z Gusem szukają odpowiedzi na pytania, czym jest prawdziwa miłość, jakie znaczenie ma choroba i jaki ślad może pozostawić po sobie człowiek.

Wszyscy - dosłownie, jeszcze nie udało mi się spotkać z negatywna opinią - zachwycają się"Gwiazd Naszych Wina", ale... początek (pierwsze 100 stron) był zwyczajnie nudny. No bo ile można czytać o tym, jak chore dzieci spotykają się w grupie wsparcia? Momentami miałam ochotę zamknąć książkę, odłożyć ją na półkę i iść spać. Kolejne strony... także były nudne! Łagodnie mówiąc spodziewałam się czegoś innego.

Bohaterowie byli dobrze wykreowani, jednak dość denerwujący. Hazel, która twierdzi, że nie lubi sztucznych sentencji, używa ich co chwila i Gus - przystojny (a jakże!), chory (bo gdyby był zdrowy zapewne nie byłoby książki), świadomy swojej piękności (bez komentarza).

Po lekturze GNW zrozumiałam, że a) jestem nienormalna lub b) ludzie wokoło mnie są nienormalni. Bardziej skłaniam się ku punktowi a), bo już naprawdę nie raz słyszałam, jak to ktoś nie płakał, nad tą książką, jaka to ona nie jest wzruszająca, jaki to wspaniały wyciskacz łez, a mi podczas czytania chciało się tylko ziewać.

Z pewnością książka ma jakieś zalety, bo niemożliwe, by coś było w 100% złe, ale od przeczytania  przeze mnie GNW minęło już trochę czasu i nie mogę sobie nic przypomnieć. Nie chcę też wracać do książki, więc... nic dobrego tutaj o niej nie przyczytacie. Life is brutal.

Brakuje tu jeszcze jednej rzeczy - polecenia. Polecam, ale tylko fanom autora. Reszta niech się lepiej trzyma z daleka. Nie chcę, by inni zawiedli się tak jak ja. Fanką Greena - przynajmniej po tej książce - nie zostanę, jednak nie skreślam całkowicie jego twórczości. Jeśli wpadnie mi w ręce jakaś inna jego książka, przeczytam, może akurat będę mile zaskoczona?

sobota, 20 września 2014

2# Sobotni Wieczór Filmowy: "Czarownica"

Tytuł: "Czarownica"
Reżyser: Robert Stromberg
Data premiery: 30 maja 2014
Odtwórcy głównych ról: Angelina Jolie, Elle Fanning
Gatunek: baśń, dramat, przygodowa,
Długość: 97 minut
Moja ocena: 7/10


Pewnego dnia... Z górami, za lasami... Żyła sobie... Czarownica!

Zdrada, której doświadczyła Diabolina, zmienia jej czyste serce w kamień. Żądna zemsty rzuca klątwę na Aurorę - nowo narodzoną córkę króla wrogiego królestwa.*

Na początku tytułową Czarownicę, poznajemy, jako beztroską nastolatkę. Raptem pewne wydarzenie zmienia ją dogłębnie. Nie jest już tą uśmiechniętą dziewczynką. Jest zła.

Na tym powinnam zakończyć, jeśli chodzi o wprowadzenie do fabuły, by nie zdradzić całej treści filmu.

Na pierwszy rzut pójdą aktorzy. Jolie? Bez zastrzeżeń, grała zjawiskowo. Elle? Gra także bez zastrzeżeń. Jednak... Wróżki życzyły księżniczce samy dobrych rzeczy – miała być piękna, uśmiechnięta, lubiana. Drugie i trzecie się zgadza. Ładna? Owszem. Ale piękna? Najwyraźniej mam inną wizję piękna. Powinni do tej roli wybrać inną aktorkę.

Scenografia i efekty specjalne - dopracowane w każdym szczególe. Oglądając film na laptopie prezentowały się niesamowicie, a co dopiero w kinie, w 3D! Żałuję, że nie miałam takiej okazji.

W baśni o śpiącej królewnie (a przynajmniej w tej znanej przeze mnie wersji), królewnę mógł obudzić jedynie pocałunek księcia -  prawdziwej miłości. Aurora i Filip spotkali się wcześniej tylko jeden raz, w lesie. To mogło być zauroczenie. Ale miłość? Prawdziwa miłość? Szczerze wątpię. Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Miłość nie pojawia się ot tak. Z drugiej strony to tylko baśń, a baśniowy świat rządzi się swoimi prawami. Ale miłość wygrała. Nie ta, której się wszyscy spodziewali, ale wygrała.

Ekranizacja zawsze różni się od powieści, w tym przypadku baśni. Zawsze, ale... „Czarownica” ma z oryginalną wersją Śpiącej Królewny bardzo mało wspólnego. Tutaj może pojawić się problem. Co kraj, to obyczaj – każdy ma swoją własną baśń o Śpiącej Królewnie. Wersje mogą się różnić nie raz

tylko kilkoma faktami, ale jednak się różnią. I jest to normalna kolej rzeczy. Przekazywane z pokolenia na pokolenie historie nigdy nie będą takie same. Fabuła może opiera się na podstawie Śpiącej Królewny, ale to nie to. Nie mniej, jednak film bardzo mi się spodobał. Cieszę się, że siostra mnie namówiła na obejrzenie go. Nie wywarł na mnie ogromnego wrażenia, jednak warto go zobaczyć i powrócić do czasów dzieciństwa, gdy baśnie, podania i legendy były prawdziwe.

W skrócie: to piękna i zaskakująca opowieść, która uczy, jak odróżnić dobro od zła.

...i żyli długo, i szczęśliwie...

*źródło: Filmweb

wtorek, 16 września 2014

"Tatuaż z lilią" - klucz do Antilii.

Autor: Ewa Seno
Tytuł polski: "Tatuaż z lilią"
Wydawca: Wydawnictwo Ferria
Seria: Antilia 1#
Liczba stron: 282
Gatunek:  literatura młodzieżowa, paranormal romance, fantasy, romans
Moja ocena: 8/10



Chcielibyście mieć tatuaż? Domyślam się, że odpowiedzi będą tutaj mieszane. Takie życie – jedni są przeciwnikami, inni zwolennikami rysunków na ciele i nic tego nie zmieni. Ale, czy gdybyście mieli możliwość zrobienia sobie tatuażu za darmo skorzystalibyście?
Nina Keler ma osiemnaście lat. Jest bogata, ma przystojnego chłopaka i najlepszą przyjaciółkę.  Wiedzie spokojne życie aż do czasu, gdy w dniu jej 18 urodzin ginie jej ojciec, a ona nakrywa swoją najlepszą przyjaciółkę w łóżku z jej chłopakiem. JEJ chłopakiem. Wtedy wszystko się rozpada – wymarzona impreza urodzinowa zamienia się w koszmar. Dziewczyna przemoczona i zziębnięta trafia do salonu tatuażu i poznaje Tediego który w ramach prezentu urodzinowego robi jej tatuaż z lilią. Nina jeszcze tego nie wie, ale to nie jest zwykły tatuaż. To magiczny tatuaż, który na zawsze odmieni jej losy. Gdy przeprowadza się do ciotki do Stanów Zjednoczonych, w rzeczywistości przenosi się dużo dalej…
Po książkę sięgnęłam z zainteresowaniem, ale bez większych oczekiwań. Jakie są moje wrażenia? Jeśli ktoś nie przeczyta opisu na okładce, nie będzie się spodziewał, że w książce będą występować wątki paranormalne. Pojawiają się ono stosunkowo późno: o Antilii dowiadujemy się dopiero grubo po połowie powieści, ale i tak nie znajdujemy wielu informacji o niej. Muszę przyznać, zaintrygował mnie ten świat i z chęcią poznam go bliżej. Oby autorka bardziej rozwinęła ten wątek w kolejnych częściach.

Miłość to jeden z tematów który przez wiele stron był na pierwszym planie. Nina wahała się między jednym, drugim a trzecim panem. Tu wahała się czy pocałować pierwszego, tu całowała drugiego, tam miała wyrzuty sumienia, bo pocałowała trzeciego. Trochę za duża niestałość uczuć jak na mój gust, ale jednocześnie miło się o tym czytało. Podobała mi się także szczypta ironii w wypowiedziach bohaterów, czytając na mojej twarzy często gościł uśmiech.
Książka jest pisana w narracji pierwszoosobowej, którą uwielbiam, bo możemy poznać bohatera, utożsamić się z nim. Czytając miałam wrażenie, że wiem co bohaterka zaraz pomyśli. I rzeczywiście! Nina jest postacią przewidywalną, nieskomplikowaną. Można łatwo przewidzieć jej posunięcia. Zwykła nastolatka, której życie nie oszczędzało, jednak pomimo posiadania wielkiej fortuny nie zachowuje się jak rozpieszczona lala. Nie wzbudziła zbytnio ani mojej sympatii, ani niechęci. Jest po prostu taka… uniwersalna i nic do niej nie mam. Pani Ewa wykreowała za to ciekawych bohaterów drugoplanowych. Czytając błagałam w duchu, by było ich jeszcze więcej. Stworzenie trzech tajemniczych chłopaków było doskonałym pomysłem i z całego serca za to dziękuję. :D
Ewa Seno, jak na początkującą pisarkę, wykonała bardzo dobrą robotę. Miała dobry pomysł na książkę i dobrze go wykorzystała. Mimo, iż na początku wydawało mi się, że wszystko dzieje się trochę za szybko, potem nie miałam już takiego wrażenia. Akcja raz toczyła się szybko, raz zwalniała – to normalne. :) Z każdą stroną coraz bardziej zagłębiałam się w stworzony przez autorkę świat. Z przyjemnością śledziłam losy głównej bohaterki, jej przyjaciół oraz wrogów.
W dzisiejszych czasach czyta mały odsetek młodzieży. Polscy pisarze są na wymarciu. Dotychczas do moich ulubionych polskich autorów należał jedynie Rafał Kosik i Ewa Nowak. Ewa Seno zajmuje następne miejsce na tej liście, przywróciła mi wiarę w polskich autorów. Mam nadzieję, że więcej początkujących polskich pisarzy się wybije i stworzy fantastyczne światy, które z przyjemnością będziemy poznawać.
Na początku do „Tatuażu z lilią” byłam nastawiona negatywnie. Gdybym go nie wygrała w konkursie to raczej bym go nie przeczytała. No dobra, nie oszukujmy się, na pewno bym go nie przeczytała. Wygrana to był mój klucz do magicznej Antilii i z niecierpliwością oczekuję na dalsze losy Niny i jej towarzyszy. Książkę polecam każdemu, kto chce przeczytać lekką, ale nie banalną lekturę i oderwać się od rzeczywistości.
Recenzja została opublikowana na poprzednim blogu.
Ps. Pozwólcie, że zadam jeszcze jedno pytanie: czy gdybyście teraz mieli możliwość zrobienia sobie darmowego tatuażu – tak jak Nina – skorzystalibyście?

czwartek, 11 września 2014

"Wybrani". Gdy wszyscy wokół kłamią, komu zaufasz?

Autor: Christi J. Daugherty
Tytuł polski: "Wybrani"
Tytuł oryginalny: "Night School"
Wydawca: Wydawnictwo Otwarte / Moondrive
Seria: Nocna Szkoła 1#
Liczba stron: 434
Gatunek:  literatura młodzieżowa, thriller, romans
Moja ocena: 10/10
Ludzie lubią wyzwania. Angażują się w nie, by udowodnić coś sobie lub innym. Jedni zaczynają oszczędzać, drudzy postanawiają się odchudzać, a jeszcze inni chcą poprawić stopnie w szkole. Christi także lubi wyzwania. Jestem bardzo wdzięczna jej mężowi, ponieważ książka „Wybrani” powstała w wyniku rzuconego przez niego wyzwania. Kto wie, czy gdyby nie on, poznalibyśmy Akademię Cimmerię?
Niewiele trzeba by wszystko się posypało. Wszystkie plany, marzenia… Allie Sheridan po raz kolejny została aresztowana. Rodzice, mając już serdecznie dość jej wybryków, postanawiają wysłać ją do elitarnej szkoły z internatem. Mimo trwających wakacji Allie rozpoczyna naukę w Akademii Cimmerii – wielkim starym budynku na odludziu. Szkoła już od samego początku wydaje się niezwykła. Panują tam dziwne zasady, a uczniowie nie zachowują się jak normalna młodzież. Dziewczyna poznaje dwóch przystojnych chłopaków – Sylvaina i Cartera. Jakby tego było mało w czasie letniego balu dzieje się coś strasznego i Allie zaczyna rozumieć, że Akademia skrywa jakiś mroczny sekret. Kto pomoże jej go odkryć i komu może zaufać?
Od początku „Wybranych” otacza tajemnica. Czuć ją patrząc na okładkę i czytając kolejne rozdziały. Każdy z bohaterów skrywa jakiś sekret. W żadnym przypadku nie są oni przewidywalni, ale gdy autorka wyjawiła kto jest zdrajcą nie mogłam opędzić się od myśli, że to było takie oczywiste. Przecież ta postać od początku zachowywała się podejrzanie! Gdy któryś z bohaterów coś delikatnie zasugerował, od razu to dostrzegałam i zastanawiałam, jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć. Allie w miarę przewracania kolejnych stron zmienia się z wybuchowej buntowniczki w spokojną dziewczynę, jednak dalej zachowuje tę iskrę. Wytrwale dąży do celu i wie czego chce. Pomimo 3-osobowej wiedziałam co myśli i czuje.
W debiucie C. J Daugherty, jak można się domyślić już od samego patrzenia na okładkę, mamy do czynienia z wątkiem miłosnym. A dokładniej z trójkątem. Pogmatwane relacje Allie – Sylvain i Allie – Carter zaczynają się niedługo po przyjeździe Allie do Cimmerii. Nie wszyscy lubię trójkąty miłosne, jest to temat dość oklepany, ale ten trójkącik jest inny. Został nakreślony z lekkością, przez co dobrze się o tym czyta. Allie przez cały czas trochę miota się pomiędzy chłopakami. Nawet gdy jest z jednym, myśli o drugim, nie może o nim zapomnieć, wspomina jak z nim było. Chłopcy pomiędzy którymi plącze się Allie są przedstawieni na podstawie przeciwieństw. Sylvain to szarmancki francuz, każda z dziewcząt w szkole chciałaby, żeby zwrócił na nią uwagę i Carter – outsider, samotnik, skryty, niedostępny. Każdy z nich ma wady, co nie ułatwia Allie wyboru. Myślę, że nawet tym, którzy nie lubią takich wątków ten się spodoba.
Każda książka ma wady i zalety. „Wybrani” to książka z mnóstwem zalet i jedna wadą. Okładka z jednej strony jest ładna, ale z drugiej taka sztuczna. Nie przepadam za modelami na okładkach (oczywiście są nieliczne wyjątki, lecz ta książka do nich nie należy). Każdy ma swoją wyobraźnię, a widząc postacie zapamiętujemy je i potem ciężko zmienić wizję bohaterów, wyobrazić ich sobie po swojemu. Dużo lepsza byłaby okładka, na której postacie stoją bokiem – dopełniałaby aurę tajemniczości. Ale pamiętajmy, że nie ocenia się książki po okładce. :D Bez problemu wyobrażałam sobie miejsca i bohaterów. Niektórzy autorzy nie do końca przedstawiają sytuacje, ale C. J Daugherty zrobiła to znakomicie. Gdy zagłębiałam się w lekturę, w mojej głowie natychmiast pojawiał się obraz. Niektóre książki nudzą, gdy czytamy je po raz kolejny. Czytając debiut pani Daugherty po raz drugi jeszcze bardziej angażowałam się w głębsze poznawanie treści. Nie mogłam doczekać się jakiegoś fragmentu, potem z niecierpliwieniem czekałam na inne wydarzenie. Zdarzało się, że kartkowałam książkę, by szybciej doczytać o tym, czy o tamtym. :)
Zwykle potrafię wskazać fragment, który najbardziej przypadł mi do gustu. W przypadku „Wybranych” nie mam takiej możliwości. W głowie kołacze mi się wiele podejrzliwych, zabawnych lub po prostu zwyczajnych scen, które na długo pozostaną mi w pamięci. Ilekroć czytam książkę podziwiam autorów za wyobraźnię. Napisać książkę, wbrew pozorom, to nie jest łatwe zadanie. Napisać dobrą książkę, to dopiero wyczyn!

Recenzja była opublikowana na poprzednim blogu.
Wersja skrócona recenzji została opublikowana w FANBOOKU w numerze 4(5).

sobota, 6 września 2014

1# Sobotni Wieczór Filmowy: "Sala samobójców"

Tytuł: "Sala samobójców"
Reżyser: Jan Komasa
Data premiery: 4 marca 2011
Odtwórcy głównych ról: Jakub Gierszał, Roma Gąsiorowska
Gatunek: animacja, thriller, dramat, romans
Moja ocena: 8/10

Tak! Wreszcie nadszedł ten długo oczekiwany przez większość z was moment. Oto przed państwem pierwsza odsłona Sobotnich Wieczorów Filmowych!

***

Dominik – dawniej wzorowy uczeń, zostaje ośmieszony przez kolegów. Środowisko dowiaduje się, że chłopak jest gejem. Nieakceptowany przez społeczeństwo i nierozumiany przez rodziców zamyka się w swoim pokoju. W internecie poznaje tajemniczą dziewczynę - Sylvię, która twierdzi, że od 3 lat nie wyszła z domu i żyje w odosobnieniu. Mało tego! Sylvia deklaruje, że jest szczęśliwa! Dominik jest zauroczony nową znajomą. Gdy prosi ją o spotkanie, ona odpowiada: "Przecież się spotykamy". Ale to są wirtualna rozmowa, a chłopak pragnie czegoś innego - normalnego świata i spacerów oko w oko. Dziewczyna ciągle odmawia, a Dominik coraz więcej czasu spędza w internecie. Jest uzależniony...

Doskonały warsztat aktorski pokazał zarówno Jakub Gierszał, jak i Roma Gąsiorowska. Oboje grali
bardzo rzeczywiście, widać było, że w pełni wczuli się w swoje postacie, w ich sytuację życiową. Wszyscy aktorzy odwalili kawał dobrej roboty i zasługują na pochwały. Brawo!

Bardzo podobały mi się sceny wyreżyserowane komputerowo. Dobry pomysł. Z pewnością bardzo mocno trafi do serca odbiorcy. W miarę upływu czasu, gdy zegar nieubłaganie odliczał minuty do końca filmu, na ekranie coraz rzadziej pojawiali się normalni ludzie, coraz częściej gra. Chłopiec był coraz bardziej uzależniony, coraz bardziej popadał w nałóg, coraz więcej czasu spędzał przed monitorem, coraz mniejszą uwagę zwracał na rzeczywistość.

Trzeba pamiętać, że uzależnienie to choroba, w dodatku jeszcze cięższa niż grypa czy rak. uzależnienie to ciągłe pragnienie przyjmowania jakiejś substancji lub wykonywania jakiejś czynności. W przypadku Dominika to uzależnienie od internetu. Gdy ojciec odłącza internet chłopak szaleje. Nie wie co ma robić, nie wie co z sobą począć.W wirtualnej rzeczywistości miał "rodzinę", jak nazywał swoich przyjaciół z sali samobójców. Całkiem możliwe, że nie szukałby pocieszenia w internecie, gdyby miał prawdziwą rodzinę. Bo rodzina to nie tylko nazwa. Rodzina to ciepły dom, życzliwość, miłość, akceptacja tego, kim się jest. Nawet, jeśli w rodzinie bywają kłótnie i nieporozumienia, to się je przezwycięża. Walcz się! A rodzina Dominika? Jeżeli w ogóle ten układ można było nazwać rodziną. Matka zajęta sobą, przyjemnościami i kochankiem oraz ojciec - wiecznie w pracy; dzielący czas pomiędzy  zobowiązania biznesowe, a - oczywiście - kochankę. Celowo napisałam : "Jeżeli w ogóle ten układ można było nazwać rodziną". W ostatnich scenach przekonacie się dlaczego.

Rodzina Dominika była obrzydliwie bogata z pokolenia na pokolenie, po pradziadku. Rodzice - zwłaszcza ojciec - byli załamani, gdy syn nie chciał i w końcu nie przystąpił do matury. Jaki wstyd! Wydawało mi się, że jedynie matka pokazała odrobinę szczerych uczuć.

Główny bohater podczas trwania filmu przeszedł radykalną przemianę - z wzorowego ucznia zmienił się w uzależnionego od gier komputerowych nastolatka z depresją. I bynajmniej nie jest to przykład z kosmosu - takie przypadki zdarzają się w prawdziwym życiu. Dlatego apeluję! Rodzice, zwracajcie uwagę na swoje dzieci, bo nawet nie wiecie do czego jest zdolny nastolatek. W tym momencie mogą się odezwać głosy: "Przecież rodzice także mieli kiedyś kilkanaście lat i przechodzili przez trudny okres dojrzewania". Ale czasy się zmieniają! Pomiędzy nastolatkiem z dzisiejszych czasów, a np. tym z lat 80 XX wieku istnieje ogromna przepaść. Myślę, że warto to zauważyć. Ale przecież nie cała wina leży po stronie rodziców. Duża część, a nawet większość winy leży po stronie dzieci, młodzieży. Gdy widzicie, że dzieje się z wami coś złego - proście o pomoc! Jeśli wstydzicie się rozmowy z rodzicami, jest jeszcze starsze rodzeństwo, są nauczyciele. a jeżeli rozmowa w cztery oczy odpada, jest coś takiego jak telefon zaufania, czy inne tego rodzaju kolorowe linie. Po drugiej stronie też siedzi człowiek i zapewniam - nie gryzie. Więc rozmawiajcie, rozmawiajcie, rozmawiajcie... Rozmowa pomaga.

Trochę zboczyłam z tematu, ale napisałam chyba wszystko, co chciałam napisać i jestem z tego dumna. Jeszcze nigdy nie miałam takiej weny. :)

Jak zawsze mam najwięcej do powiedzenia o zakończeniu, ale nie chcę go zdradzać, bo wtedy oglądanie mija się celem. Ten film to po prostu dowód, że Polak potrafi, więc nie pozostaje mi nic innego niż polecić "Salę samobójców". Komu? Nie będę się ograniczać - wszystkim zainteresowanym, w wieku od 10 do 110 lat. 

czwartek, 4 września 2014

"My, dzieci z dworca Zoo" - wyznania nastoletniej narkomanki.

Autor: Christiane Vera Felscherinow
Tytuł polski: "My, dzieci z dworca Zoo"
Tytuł oryginalny: "Wir Kinder Vom Bahnhof Zoo"
Wydawca: Wydawnictwo ISKRY
Data polskiego wydania: 1987; 1990; 1997
Liczba stron: 222
Gatunek: biografia, autobiorafia, pamiętnik, literatura młodzieżowa
Moja ocena: 6/10

Wybranie pierwszej książki do zrecenzowania na blogu wcale nie jest takie łatwe! Wbrew pozorom ma to znaczenie - bo, jak mówią, najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Chciałam, żeby pierwsza recenzja opisywała książkę dla każdego. Dla nastolatków, starszej młodzieży, dorosłych i tych w podeszłym wieku. Wydaje mi się, że taką znalazłam.

Życie nie jest i nigdy nie było łatwe. Młodzież często (nawet bardzo często) narzeka na szkołę, nauczycieli, rodziców, księży... Na wszystko, co się da. Wiem coś o tym. Bo nie mają nowego telefonu. Bo znowu dostali pałę. Bo trzeba chodzić do kościoła. Bo trzeba pozmywać naczynia. Bo za dużo nauki. I od tych "wielkich" problemów uciekają w różne środowiska, dołączają do różnych paczek, gangów osiedlowych, zgrupowań.

Zachodni Berlin, lata 70 XX wieku. Kilkuletnia Christiane F. przeprowadza się wraz z rodzicami i młodszą siostrą na osiedle Gropiusstadt w poszukiwaniu lepszego życia. Niestety, planowany biznes nie wypala, ojciec zaczyna coraz częściej i bardziej się upijać, a matka, chcąc jakoś utrzymać rodzinę, coraz więcej czasu spędza w pracy. Mała Christine spędza czas na placu przed blokiem i popada w złe towarzystwo. Z każdym dniem więcej czasu spędza poza domem, pyskuje nauczycielom. Dziewczynka nie zdaje sobie sprawy, że to, co ją tak bardzo pociąga i intryguje jest w rzeczywistości morderczym wyścigiem, na końcu którego czeka śmierć.

Książka jest tak napisana, że czyta się ją wolno. Zauważyliście, że niektóre książki czyta się wolno, poważnie, może nawet monotonnie, a inne szybko, z napięciem i z uśmiechem na twarzy? "My, dzieci z dworca Zoo" należy do tej pierwszej grupy i z pewnością jest to zaletą. Mimo iż wolę książki z wartką akcją, biografię Christine czytałam z zainteresowaniem. Nie nudzi, a jednocześnie zmusza do refleksji nad życiem. Myślę, że da więcej, niż pogadanka w szkole typu "narkotyki to zło" i "nawet nie próbujcie ćpać". Po takich gadkach nasuwa się raczej na myśl wniosek typu: "próba nie strzelba", czy "to wcale nie jest takie niebezpieczne, co oni tam wiedzą". Mi samej, na takich kazaniach śmiać się chce. Zwłaszcza z głupoty tych, którzy wymyślili tą ideę. Raz (jeden, jedyny raz) wychowawca włączył nam na godzinie wychowawczej film o zgubnych skutkach alkoholu i narkotyków. I z pewnością miało to większy wpływ na klasę, niż to całe gadanie.

"Christiane F. chciała tej książki, ponieważ jak niemal wszyscy narkomani odczuwa przemożną chęć przełamania wstydliwej zmowy milczenia wokół plagi tego nałogu wśród dorastającej młodzieży. (...) Załączone wypowiedzi matki Christine oraz innych osób, z którymi się kontaktowała, mają służyć rozszerzeniu perspektywy i pomóc głębiej zrozumieć istotę problemu narkomani."

Bez wątpienia biografia Christiane to bardzo poważna książka. Została napisana, by przestrzec przed narkotykami ludzi - głównie młodych - lecz nie wiem czy do końca spełnia swoje zadanie. W moim odczuciu niektóre fakty mogą nawet zachęcać do eksperymentowania z narkotykami, jednak biorąc pod uwagę całość opowiedzianej historii i dogłębnie ją analizując, całkowicie odrzuca od używek.

"My, dzieci z dworca Zoo" to jedna z takich książek, które każdy w swoim życiu powinien przeczytać. Może nie wstrząsa czytelnikiem, ale na pewno dogłębnie porusza. Polecam!

wtorek, 2 września 2014

Nowy początek.

Nowy rok szkolny, nowa klasa i nowy blog, a mówiąc inaczej: witajcie! Przeniosłam się z Onetu i już nie będę Dżastin, będę Literatką M. Dlaczego? Bo to jeden z pierwszych wolnych pseudonimów, jakie przyszły mi do głowy.

Zapytacie: po co ci nowy blog? Odpowiem: bo mogę. A tak na serio blogger daje więcej możliwości.

Recenzje ze starego bloga (po poprawkach) będą się też pojawiać tutaj. Oczywiście, nie wszystkie na raz, ale powoli, systematycznie... Wtedy, gdy nie będę miała nic do powiedzenia o nowych książkach. ;)

Dla tych, co nie są ze mną od początku: znajdziecie tu recenzje książek każdego typu: fantasy, przygodowych, paranormal romance, historycznych, obyczajowych i innych - dla każdego coś innego. Ale inne nie znaczy gorsze! Wprost przeciwnie - mam nadzieję, że uda mi się zachęcić was do czytania różnych książek. A w tych, którzy nie czytają w ogóle, zaszczepić pasję czytania. Bo czytanie - wbrew panującym przekonaniom - nie jest nudne! Przekonacie się o tym, czytając recenzje.

Nie będę tu pisać o książkach złych czy głupich, bo takich zwyczajnie nie ma. Są najwyżej książki, które trafiają do nieodpowiedniego czytelnika.

Już niedługo - w najbliższą sobotę - rozpocznę akcję "Sobotnie wieczory filmowe". W soboty pojawiać się będą recenzje filmów. Nie obiecuję, że w każdą sobotę, ale na początek co drugą. Zależy, jak się wyrobię z czasem - 3 klasa gimnazjum to nie przelewki.

Książki, filmy czy co tam jeszcze będę recenzować, będzie oceniane ostrzej. Nie bardzo ostro, ale jednak. Nie ma za dużo dzieł, które zasługują na maxa. To tylko takie pojedyncze, nieliczne utwory. Co do oceniania - od teraz w skali od 1 do 10. Nie pytajcie dlaczego, to tylko taki mój wymysł.

W planie są konkursy - o ile będę miała dla kogo je organizować.

Teoretycznie powinnam być teraz smutna - 1 września, rozpoczęcie roku szkolnego... Ale tę klasę rozpoczynam od dwóch polskich, więc... cieszmy się! :)

Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zachęcić was do czytania i komentowania. Bo nic tak nie motywuje, jak szybko przeskakujący licznik. ;)